Dynia to odkrycie sprzed kilku lat. W moim domu nie jadło jej się nigdy, ale to nigdy. Dyniowe pestki owszem. Wracając ze szkoły kupowałyśmy z dziewczynami pomarańczowe półksiężyce i wydłubywałyśmy pestki z grubych, mięsistych skorupek. Reszta lądowała w koszu.
I wreszcie jakiś czas temu, już dorosła, spróbowałam zupy dyniowej u koleżanki. Była pyszna. Potem upiekłam kawałki dyni. Potem zrobiłam tartę z dynią. Zakochałam się. Dynia jest delikatna, aksamitna, ma w sobie dużo słodyczy, ale i dymny posmak, który tę słodycz unieszkodliwia. Można zrobić z niej niemal wszystko – zupy, nadzienia do pierożków, zapiekanki, słodkie przetwory, tarty, ciasta. Jest treściwa, a jednocześnie zaskakująco mało kaloryczna. To miłe u progu jesieni, po rozpasanym kulinarnie lecie.
Zupa, na którą podaję przepis, towarzyszy mi przez całą jesień, jem ją na okrągło, jak gazpacho latem. Sycąca, rozgrzewająca, aromatyczna dzięki dodatkowi gałki muszkatołowej. Gładka, kremowa, pyszna, a przy tym banalnie prosta i błyskawiczna w przygotowaniu. Posypana kontrastującymi z nią chrupiącymi pestkami. Moja ulubiona.
Najczęściej używam do niej dyni odmiany hokkaido (to te małe ciemnopomarańczowe). Powodem jest czyste lenistwo – hokkaido nie trzeba obierać ze skórki. Każda inna odmiana dyni też będzie dobra (smak i kolor zupy będą troszkę inne).