Cytrusy dostarczają tak wiele przyjemności. Ich kształt – wcale nie taki oczywisty. Lekko spłaszczone gładkie kule grejpfrutów, idealnie krągłe pomarańcze, wydłużone na końcach cytryny, luźnoskóre mandarynki i małe twarde kuleczki limonek. Ich intensywne kolory – od jaskrawej zieleni do intensywnego pomarańczu. Słodycz, kwaskowatość, goryczka. Zapach, wbrew letnim kolorom przypominający zimę i świąteczne paczki.
Magiczne jest to, jak wartościowa jest każda część owocu – sama nie wiem, co wybrać. Pełne soku fileciki z pomarańczy czy mięsistą kandyzowaną skórkę, gorzką słodyczą dodającą klasy każdemu daniu.
O wszystkich tych rzeczach myślę, jedząc ciasto. Ciasto jest niebyle jakie – wilgotne, migdałowe (prawie nie ma w nim mąki), lekko lepkie, pełne skondensowanego smaku mandarynek.
Od razu po upieczeniu wydaje się zbyt słodkie, ale nie należy zmieniać proporcji. Następnego dnia i później smaki przenikają się, nabierają głębi i staje się idealne – idealnie miękkie, chrupkie, słodkie.
Jest dobre przez tydzień po upieczeniu, można je przechowywać pod pergaminem. Jeżeli jest przygotowywane na jakąś okazję, lepiej upiec je dzień wcześniej, ale przybrać skórką pomarańczową w dniu podania (skórka wysycha i robi się z niej pyszny, ale nie tak dekoracyjny wiórek).
Uzależniające – trudno poprzestać na jednym kawałku. Skromne i eleganckie. Urocze z lśniącym wierzchem i paseczkami pomarańczowej skórki. Moje kolejne odkrycie z książki kucharskiej „Jerozolima”.
Czytaj dalej →