Kiedy byłam dzieckiem czarne porzeczki rozpoczynały każde wakacje na wsi. Pierwszy ich tydzień spędzałam na pomaganiu przy zbiorach. Wtedy tego nie lubiłam, teraz z sentymentem wspominam śpiewane na wozie na cały głos piosenki, szukanie ptasich gniazd w krzakach i program „Lato z radiem”.
Czarne porzeczki to wyjątkowe krzewy – ich pączki mają zapach owoców (kiedy w lutym tęsknię za latem, rozcieram w palcach malutkie jeszcze pączki; pachną porzeczkami i wakacjami).
Czarne porzeczki są też charakterne – zdecydowany, lekko pikantny smak różni je od słodkich białych i landrynkowych czerwonych. Doskonale sprawdzają się w sokach i dżemach, deserach i ciastach.
Ja łaczę je z puddingiem z kaszy manny. Kasza jest delikatna, lekko waniliowa i słodka, podkręcone brandy i sokiem z limonki porzeczki fajnie z nią kontrastują. Deser powinien spędzić kilka godzin w lodówce, tak żeby kasza stężała. Poza tym ciepła skorupka karmelu dużo lepiej smakuje zestawiona z zimnym spodem.
Jeżeli nie macie palnika do cremu brulee, nie przejmujcie się – zamiast posypywać wierzch cukrem i karmelizować można przygotować trochę więcej porzeczek i udekorować deser układając je również na wierzchu.