Na te Święta proponuję ultraproste i nietypowe smażone żółtka (z białek można zrobić bezy). Będą świetne do grzanek (na mniej formalne śniadanie), doskonale sprawdzą się też na wiosennej sałatce z dużą ilością zieleniny.
Wyglądają pięknie i nietypowo, smakują wspaniale, jak żółtko z jajka w koszulce – nie ma tylko koszulki. Nakłute rozpływają się apetycznie.
Ich przygotowanie trwa najwyżej pięć minut i niemal zawsze się udają – trzeba tylko delikatnie przenosić je na patelnię, a potem na talerz.
Skoro jednak za oknem resztki śniegu, nich będzie apfelstrudel. Na pożegnanie, mam nadzieję, zimy. Taki, jaki najbardziej smakuje w barze na stoku. Przepis pochodzi z piekarni w Neustift – miłej górskiej mieściny.
Apfelstrudel to tradycyjnie podawane w Austrii ciasto w kształcie rolady, z jabłkowym nadzieniem. Jest bardzo trudny do zrobienia w domu – używa się do niego specjalnego, bardzo cieniutkiego, ręcznie rozciąganego ciasta. Ma się listkować po upieczeniu. Można je jednak zastąpić gotowym ciastem strudlowym albo ciastem filo.
To wszystko prawda, ale w piekarni w Neustift twierdzą, że można go zrobić z ciasta kruchego i też będzie tradycyjnie. Skoro tak, niech będzie. Klasyczny czy nie, ten strudel jest przepyszny. Delikatne, słodkie, bardzo kruche ciasto, pyszne nadzienie. Najlepszy na gorąco, z sosem waniliowym lub lodami, bardzo smaczny też (jeśli coś zostanie) na zimno. Zresztą można go włożyć na kilka minut do piekarnika i podgrzać.
Ciasto, jak to kruche, fatalnie się wałkuje, jeśli jednak schłodzimy je w lodówce (nie za długo – musi być plastyczne) i umieścimy między dwoma kawałkami folii, nie będzie żadnego problemu.
Ułatwiłam sobie również sprawę formowania ciasta. Przepis zaleca układanie go na dużej blasze, ale wtedy rozjeżdża się i traci kształt. Trudne jest też sklejenie ciasta. Polecam mój patent z keksówką – dzięki jej użyciu jest zwarte i kształtne, nic nie trzeba sklejać i zaciskać, wystarczy ułożyć brzegi na wierzchu na zakładkę. Jeśli keksówkę wyłożymy papierem do pieczenia, łatwo będzie go wyjąć do góry ładną, przypieczoną częścią.
Jeśli ktoś lubi, do apfelstrudla można dodać zblanszowane migdały, orzechy, a przede wszystkim – namoczone w rumie rodzynki.
Dzisiejszy przepis dobrze się wpasowuje w ładny trend niemarnowania jedzenia.
Poza sezonem owocowo-warzywnym jemy dużo rzodkiewek – przynajmniej te z mojego warzywniaka całą zimę dobrze smakują, pasują do nabiałowych śniadań. W związku z tym mamy całą górę rzodkiewkowych liści. Nie warto ich wyrzucać.
Młode wiosenne listki są świetne do sałatek, lekko szczypiące, pikantne, ale nie ma w nich goryczki, jak w rukoli.
Te starsze, o podobnym smaku, ale mniej delikatne, można wykorzystać do pesto. Jest znakomite – nie gorsze niż to z bazylii czy rukoli, w dodatku niemal nic nie kosztuje. Dodaję do niego resztki zeschniętego parmezanu, garść pestek słonecznika, trochę soku z cytryny. Warto pogrzebać w szafkach i lodówce – to może być inny twardy ser, inne pestki czy orzechy (przynajmniej u mnie zawsze wegetuje jakaś niechciana resztka).
Wystarczy trochę makaronu i będzie świetny obiad prawie za darmo. I nic się nie zmarnuje 🙂
Pesto można przechowywać do dwóch tygodni w lodówce, zalane cienką warstwą oliwy.
Do tej pory robiłam lasagne w sposób jak najbardziej klasyczny – sporo sosu beszamelowego, pokrywającego kolejne warstwy makaronu, bogate wołowe ragu z dodatkiem wątróbek, warzyw, wina. Moim zdaniem jest pyszna, zdaniem moich dzieci – niekoniecznie.
Ostatnio uprościłam przepis. Ragu jest łagodniejsze, z mięsa wołowo-wieprzowego, zrezygnowałam z wątróbek (dających gorzkawy, wytrawny posmak) i boczku. Zamiast beszamelu – tarta mozarella (taka do pizzy; musi być dobrej jakości, po rozpuszczeniu nie powinien z niej ciec tłuszcz ani woda – ja używam Galbani, bardzo dobra jest też Apetina, całkiem niezła ta z Biedronki). I tylko na wierzchu.
Takie były oczekiwania mojej córki, która jadła podobną lasagne mamy koleżanki. Czas przygotowania jest krótszy, a lasagne – no cóż, bardzo smaczna 🙂 A nawet smaczniejsza niż moja. Polecam zwłaszcza na zimne dni.
Lasagne to dość pracochłonne danie, w tej wersji jednak nie aż tak bardzo. Sos pomidorowy można zrobić dzień, a nawet dwa dni wcześniej – wtedy, kiedy mamy czas.
Można też uniknąć wcześniejszego obgotowywania gotowych płatów lasagne, które niekiedy pozostają twarde nawet po upieczeniu. Ja zawsze przygotowuję lasagne trochę wcześniej (1-2 godziny przed pieczeniem) – płaty ciasta nasiąkają lekko sosem pomidorowym i miękną, po upieczeniu mają idealną twardość.
Ważne jest też, żeby na ostatnich płatach ciasta rozprowadzić sos pomidorowy – jeśli tylko posypiemy je serem, brzeżki mogą pozostać lekko suche (jak na moim zdjęciu).
Polędwiczki wieprzowe, jak pierś z kurczaka, są idealne do szybkiego przygotowania. Można je pokroić w plasterki, obsmażyć i dosłownie chwilę poddusić w dowolnym sosie (grzybowym, śmietanowym, jakimkolwiek). Można obsmażyć na patelni w całości i upiec – wystarczy kilkanaście minut w piekarniku.
Podobnie jak pierś z kurczaka mogą być też bardzo nudnym daniem. Aby tego uniknąć, nie należy smażyć ich czy piec zbyt długo (powinny pozostać różowe i soczyste w środku), warto zadbać o dobry sos, można dodać zioła, zamarynować wcześniej. Potraktowane z uwagą, odwdzięczą się smakiem.
Dziś proponuję polędwiczki marynowane w cebuli, czosnku i ziołach i pieczone z dodatkiem gruboziarnistej, francuskiej musztardy. Są smaczne, wyraziste i dobrze wyglądają. Same zalety :). Pomimo użycia dużej ilości musztardy nie są specjalnie ostre – musztarda francuska jest łagodna w smaku, kuleczki gorczycy miło chrupią.
Polędwiczki można zamarynować dzień wcześniej i obsmażyć kilka na godzin przed pieczeniem. Będą pyszne z pieczonymi ziemniaczkami i delikatnymi warzywami (polecam ratatatouille), dobrze pasuje też do nich zwykła bagietka.